Najbardziej lubię jeździć do Lublina koleją. Kolej rzeczy, ludzi, myśli. Mogę kolejno odliczać stacje i strony książki. Nadrobić kolejny numer Tygodnika w ostatnim momencie, nowy pojawi się w skrzynce, gdy ja dojadę na miejsce. Cenię ten czas i kolejny raz mnie nie nudzi. Czekam na pociąg, jak na czas dla siebie.
Zbyt rzadko mogę wracać pociągiem do domu. Wtedy jest już ciemno i pasażerowie odbijają się w szybach. Jeśli się przyjrzeć, czasem widać światła domów i można się zastanowić, czy oni tam w środku słyszą jeszcze, że jakiś pociąg przejeżdża. Czy trwają w cieple, czy wiedzą, że z zewnątrz, przejazdem, ich światło wydaje się oazą spokoju, przystanią, ciepłem. Pewnie nie wiedzą, kto mógłby przypuszczać.
Zbyt rzadko mogę wracać pociągiem. W godzinach wieczornych pkp odmawia mi tej przyjemności. Wyszukiwarka połączeń wdzięcznie się produkuje proponując połączenie niemal dziewięciogodzinne. Z dwiema godzinami na przesiadkę w Dęblinie. Zamiast tego wybieram busy (wybieram bo muszę), w których nie ma miejsca na magię podróży, w których nie mogę czytać, w których nie jest bezpiecznie, bo busy pędzą i się ścigają z czasem, białym pasem, z nocą. Nie można w nich rozprostować nóg. W busach nocą jest też przeraźliwie gorąco i choć marznę zawsze i wszędzie, w busie zdejmuję z siebie kolejne warstwy odzieży dźgając współpasażerów łokciami. Do końca podróży martwię się, czy czegoś nie zgubię w czeluściach mrocznych i gorących, pod siedzeniami.
Pociągiem lubię. Lubię koleją. Tanie linie zwane TLK, nie są aż tak fajne, najfajniejsze jest InterRegio. W "interredżio" bilety są tańsze, pociągi czystsze, a podróż trwa około dwóch godzin. Nigdzie nie stoi się w polu, zupełnie w żadnym. A to, jak wiemy, jest osiągnięcie. W dodatku pociągi "interredżio" osiągają zawrotne prędkości i utrzymują je przez większą część trasy. Poniżej zamieszczam dowód, mam nadzieję, że wszystkim marudzącym, będzie teraz wstyd.
Co może być bardziej oczywistym absurdem niż perspektywa zbudowania lokomotyw podróżujących dwa razy szybciej niż powozy konne? (The Quarterly Review, 1825)