wtorek, 22 listopada 2011

Carmen, restauracja hiszpańska

Zuzanna marzy o Hiszpanii. Hiszpańska restauracja Carmen przy Rynku, którą odkryłam będąc w Lublinie we wrześniu, miała być niespodzianką. Podobno współczesność przereklamowała niespodzianki (choćby imprezy niespodzianki z krzyczeniem suprajs! albo... niespodzianka, których już chyba każdy się spodziewa i dlatego sam nie zaprasza gości - bo prawdopodobnie zaproszą się sami), ale ta akurat się sprawdziła. Siostra wniebowzięta, kiedy pokazuję palcem szyld przy bramie kamienicy numer 7 (prawdopodobnie w drugiej połowie wieku XV należącej do Jadwigi Kuminożyny, patrz tu.) Państwo Maria i Ismael Hernández mówią o swojej restauracji mała - mnie zastanowiło jak niezwykle jest obszerna i wygodna. W środku, co widać na zdjęciach - ciepłe, łagodne światło, dużo ognistej czerwieni, półmrok i spokój. Byłyśmy same. Interesowały nas potrawy wegetariańskie i było w czym wybierać. Kelnerki w stylizowanych spódnicach, z kwiatami we włosach cieszyły się zachwytami mojej siostry, ona szukała hiszpańskiego języka, żeby przekonać się ile już umie, a ja... a ja martwiłam się, że nie zdołam zjeść wszystkiego, na co mam ochotę. 

Zdecydowałyśmy się na klasyczną hiszpańską tortillę z jajkami, ziemniakami i cebulą. Omlet był puszysty i zwyczajnie rozpływał się w ustach. Doskonale przyprawiony, w sam raz zaostrzał apetyt.

  
Jako danie główne - paella de verduras, czyli że z warzywami. Nie jestem ekspertem od ryżu, rozróżniam długoziarnisty, jaśminowy i czarny, wiem też, że ryż jest dobrze, lub źle przygotowany w sushi. I to tyle. A jednak ryż w tej paelli mnie zaskoczył. Był inny, sprawdziłyśmy wszystko na miejscu - ryż Bomba prosto z Walencji. Pycha! Rozgrzewające, z szafranem, świeżo przygotowane danie. Porcję zjadłyśmy na pół i się najadłyśmy, choć z łakomstwa dałabym pewnie radę zjeść całość.


Pozwoliłyśmy też sobie na deser. Moja mama jest specem od serników, więc zazwyczaj podchodzę do wszelkich wariacji na temat sera i ciasta ostrożnie. Tym razem to było szaleństwo. Nie wiem, czy jest w karcie na stałe, czy tylko czasami. Nie przyrównuję go do klasycznych serników, bo był zupełnie inny. Ale gorąco polecam. Wisienka na torcie, że tak powiem, oblizawszy się ze smakiem.