czwartek, 16 lutego 2012

Lublin-Lwów


Chyba ten lew oglądany z bliska tak we mnie tchnął skojarzenia, być może też mróz koszmarny, bo łączy się z pierwszym moim eksplorowaniem Lwowa. Ciągle komuś mówię, że Lublin to w pół drogi z Warszawy do Lwowa (coraz bliżej, coraz bliżej). Instynktownie odbieram Lublin nieco lwowsko, czasem wileńsko. Może dlatego tak Lublin mnie ujął, że się kojarzy, nawiązuje, że wprowadza. Ale najczęściej nie umiem nazwać skojarzeń. Nie da się przecież pokazać od tak: patrz to jest w Lublinie lwowskie, a tamto jest zupełnie inne. Tak jednak mnie ten lew otworzył, semper fidelis, na straży pamięci, że nagle robiąc zwyczajne zdjęcie ulicy pomyślałam - robiłam już takie, we Lwowie. 


 Prawdopodobnie jestem po prostu psychiczną obsesjonistką i widzę to, co chcę widzieć. Ale robię setki zdjęć ulic i zazwyczaj nie czuję tego aż tak. Więc dziś lubelskie moje tęsknoty za Lwowem. 
Przyznaję się.




Gdyby szukać podobieństw trzeba by się wwiercać w historię wygnań i pustek, w wielokulturowość pogranicza i miasta wzgórz. W zachowane zabytki i przestrzenie zniszczeń. W rany komuny, koszmarne zaniedbania i spóźnione (lub nie) renowacje, plany, tynki. Nic na zdjęciach nie pokażę, to raczej pewne, ale można książki pisać o tych miastach, a i tak nie dojdziemy do sedna. 



zima, światło, ulica. nic, zupełnie nic wspólnego.
Nawet Arthur Grottger nie uratuje tej niedosłowności (niedoobrazowości?) Arthur Grottger lwowianin z miłości (do Wandy).

1 komentarz:

  1. Ach. Cóż by tu napisać....o Lwowie nie, bo nie wiem o nic absolutnie nic oprócz tego, że je kochasz!
    Więc może znowu napiszę tą formułkę:
    Piękne zdjęcia!
    Cudnie piszesz!
    Chcę do Lwowa!
    Chcę do Lublina!

    OdpowiedzUsuń