sobota, 31 grudnia 2011

Pracownia czapek 1956, czyli

wspomnienie lata. O tym, że idąc ze starówki na dworzec kolejowy wszystko nowe zmieniałam na swoje, znane, oswojone. A na zdjęciach wciąż to Lublin, nie Praga (Północ).










wtorek, 22 listopada 2011

Carmen, restauracja hiszpańska

Zuzanna marzy o Hiszpanii. Hiszpańska restauracja Carmen przy Rynku, którą odkryłam będąc w Lublinie we wrześniu, miała być niespodzianką. Podobno współczesność przereklamowała niespodzianki (choćby imprezy niespodzianki z krzyczeniem suprajs! albo... niespodzianka, których już chyba każdy się spodziewa i dlatego sam nie zaprasza gości - bo prawdopodobnie zaproszą się sami), ale ta akurat się sprawdziła. Siostra wniebowzięta, kiedy pokazuję palcem szyld przy bramie kamienicy numer 7 (prawdopodobnie w drugiej połowie wieku XV należącej do Jadwigi Kuminożyny, patrz tu.) Państwo Maria i Ismael Hernández mówią o swojej restauracji mała - mnie zastanowiło jak niezwykle jest obszerna i wygodna. W środku, co widać na zdjęciach - ciepłe, łagodne światło, dużo ognistej czerwieni, półmrok i spokój. Byłyśmy same. Interesowały nas potrawy wegetariańskie i było w czym wybierać. Kelnerki w stylizowanych spódnicach, z kwiatami we włosach cieszyły się zachwytami mojej siostry, ona szukała hiszpańskiego języka, żeby przekonać się ile już umie, a ja... a ja martwiłam się, że nie zdołam zjeść wszystkiego, na co mam ochotę. 

Zdecydowałyśmy się na klasyczną hiszpańską tortillę z jajkami, ziemniakami i cebulą. Omlet był puszysty i zwyczajnie rozpływał się w ustach. Doskonale przyprawiony, w sam raz zaostrzał apetyt.

  
Jako danie główne - paella de verduras, czyli że z warzywami. Nie jestem ekspertem od ryżu, rozróżniam długoziarnisty, jaśminowy i czarny, wiem też, że ryż jest dobrze, lub źle przygotowany w sushi. I to tyle. A jednak ryż w tej paelli mnie zaskoczył. Był inny, sprawdziłyśmy wszystko na miejscu - ryż Bomba prosto z Walencji. Pycha! Rozgrzewające, z szafranem, świeżo przygotowane danie. Porcję zjadłyśmy na pół i się najadłyśmy, choć z łakomstwa dałabym pewnie radę zjeść całość.


Pozwoliłyśmy też sobie na deser. Moja mama jest specem od serników, więc zazwyczaj podchodzę do wszelkich wariacji na temat sera i ciasta ostrożnie. Tym razem to było szaleństwo. Nie wiem, czy jest w karcie na stałe, czy tylko czasami. Nie przyrównuję go do klasycznych serników, bo był zupełnie inny. Ale gorąco polecam. Wisienka na torcie, że tak powiem, oblizawszy się ze smakiem.



poniedziałek, 17 października 2011

Mandragora

Za każdym razem, gdy jestem w Lublinie, w okolicach starego miasta, nie mogę nie wstąpić na paschę do Mandragory. Niezwykłego miejsca, o niepowtarzalnym klimacie i świetnej obsłudze. W Kamiennicy pod Lwami, przy Rynku, zatrzymuje się czas. Zjedzenie całej paschy, nawet po przejechaniu stu osiemdziesięciu kilometrów bez śniadania to wyzwanie. Niezwykle sycąca, przybrana pomarańczą pascha migdałowa rozpływa się w ustach. Ostatnim razem byliśmy tam we czwórkę. Rugelachy - cynamonowe ciasteczka, kawa z kardamonem i gorący napój jabłkowy z cynamonem to doskonały pomysł na zimny, jesienny poranek.A pascha zjedzona na pół zapewnia sytość aż do obiadu.





Królewski nocleg II



Na rozpoczęcie roku przyjechałam z Zuzanną. Wróciłam do Hostelu Królewska jak do starego znajomego. To był weekend z pełną frekwencją. Zajęte wszystkie pokoje. Recepcja już jest. Nadal jest kawa, herbata i stół, przy którym świetnie się gada. Za oknem lodowato, w środku ciepło i jasno.







środa, 21 września 2011

Królewski nocleg

31 sierpnia, z wariackim zapóźnieniem poddałam się idei szalonej i w ostatnim momencie pojawiłam się w Lublinie. Nagła decyzja, kilkanaście gwałtownych sprzeciwów, dorosłość w rozjazdach.

Kiedy tak się idzie piechotą, z dworca, przez nieznane miasto, przychodzą do głowy skojarzenia i myśli, związki niezwykłe. Trochę jak na wakacjach, trochę jak w ważnych sprawach. Lublin i Praga Północ? (muszę to zapamiętać, zestawić, przemyśleć)

W studenckim świecie każdy ma coś do powiedzenia na temat biurokracji, sekretariatów i pań za biurkami. Przyjechać następnego dnia rano? Postanowiłam więc zostać. I tak właśnie, zakochałam się w Lublinie. Sam na sam z miastem. Jedna taka noc.

W informacji turystycznej użyczono mi internetu, Boże jaka miła i pożyteczna informacja turystyczna! I do tego bez wizytówek, bez ulotek, zupełnie nowy hostel - byli, mówili, pamiętamy. Telefon. W czasie wszelkich eksploracji jestem dzieckiem szczęścia. I tak właśnie, zakochałam się w Hostelu Królewska.






Piękna kamienica, szerokie schody, okrągłe okna. Jeszcze nie było szyldu, ani nawet recepcji, wszystko pachniało nowością i nie widziałam do tej pory w żadnym hostelu świata tak białej pościeli. Z okna widok na ulicę Królewską, balkon, grube ciemne zasłony.

Byłam jedynym gościem. Kawa, herbata, pachnące mydełko. Tylko człowiek bez wyobraźni nie poddałby się atmosferze samotnej nocy w hotelu.. Czy nie tak zaczynają się lub kończą najsłynniejsze lub najtańsze filmy grozy? Stojąc pod prysznicem, po tym długim dniu, z głową pełną emocji, ja-miasto, dorosłość, odległość, nauka, usłyszałam jakieś głosy. Otwieranie drzwi, rozmowa. Pomyślałam, że mordercy się raczej skradają, demony nie otwierają drzwi kluczem, przeklęłam serce, że mimo wszystko wali. I wyszłam wprost na Karolcię (współwłaścicielkę hostelu), Gosię i ogromną pizzę. Gadając o Lublinie, Warszawie, studiach, pracy i hotelarstwie, pomyślałam, że miasto tworzą ludzie może jednak i że po dniu niespodzianek, mogę być pewna, że będę zawsze nocować w tym samym miejscu.

No a dwójka z dwoma łóżkami ma bardzo interesujący widok z balkonu, w sam raz ku radości obserwacji, tudzież wdychania miasta i światła.









wtorek, 20 września 2011

W ogródku Mandragory zamyślenie nad Obłokami



 

31 sierpnia Lublin prezentował się nadzwyczaj ładnie. Te lubelskie chmury są zupełnie obłędne i niezauważalnie odrealniają nam świat. Rozumiem tych, których obłoki napawają lękiem. Te ze wschodu szczególnie są wszechobecne. To ma Lublin, między innymi, wspólnego z Wilnem, że chmury tak tam jakoś płyną i się stają nadobecną częścią ulic, zaułków, kamienic. Wtedy spuszczam oczy i czuję wicher, co przeze mnie wieje, palący, suchy. O, jakże wy straszne jesteście, stróże świata, obłoki! Myślałam o tym lęku Miłosza i o tym wietrze, który przez niego przewiewał, siedząc w ogródku Mandragory, wolna, mrużąc oczy do słońca  i nie czułam, żadnego strachu przed tą potęgą, nic. Tylko błogi spokój, spokojnie to tylko Lublin. 


 

 Kiedy ktoś mnie zapyta, czemu studiuję w Lublinie, odpowiadam: bo Lublin pięknie wychodzi na zdjęciach.




A w Mandragorze zawsze wszystko doskonale: