poniedziałek, 13 lutego 2012

Tak więc byłam U fotografa...

 Jak dziecko z tamtych lat, ja też marzyłam o wizycie u fotografa. Już kilka razy zbyt mało miałam czasu, a wszak u fotografa nie można się śpieszyć. Czytałam co pisali, bo umiem czytać i śledziłam na facebooku, bo umiem śledzić. I tak sobie dawkowałam tę wizytę. A potem jakoś nagle, zmarznięta po zamrażającym spacerze poznałam te schody - Zaułek Hartwigów.
Wszystko składa się w całość

(...)
Był fotografem starej daty
Zawód ani lepszy ani gorszy od innych
przed rewolucją żył w Moskwie z młodą żoną i małymi dziećmi prawie luksusowo
w Lublinie zdobył sobie należne mu miejsce i szacunek
coś na kształt lokalnej sławy

Najczęściej robił zdjęcia rodzinne i portrety
ale jego temperament sprawił że stał się pierwszym fotograficznym reporterem w swoim mieście
Potrafił przed wojną zatrzymać pochód pierwszomajowy
żeby zrobić demonstrantom zdjęcie
z wysokości rozstawionego na chodniku stołu
z którego jak strach na wróble wysterczał statyw jego staromodnego aparatu
nakrytego ciemną płachtą

(Julia Hartwig, Niepotrzebne skreślić)
(Towarzysz powiedział, że są lepsze niż schody przy Rue Foyatier na Montmartre, ja nic nie powiedziałam, bo nie byłam w Paryżu, ale pewnie jest tak, jak mówi - nie da się być romantycznym schodami, jeśli całą dobę depczą cię turyści. Choć oczywiście życzę Lublinowi tylu odwiedzających, zasłużył)


Tak więc doszliśmy do Rybnej i zażądałam grzanego piwa U Fotografa, który nagle wyłonił się zza rogu. Nie zawiodłam się ani wystrojem (zachwycająca kolekcja aparatów, stonowana, kawowa kolorystyka), ani klimatem (doskonały jazz w tle, miła obsługa), ani piwem (świetnie przyprawione, z cząstkami pomarańczy, o odpowiedniej temperaturze), ani wspaniałym latynosko-południowym menu. Zajadaliśmy przepyszne meksykańskie naleśniczki z ziemniaczanym farszem i spędziliśmy w tym niezwykłym miejscu zupełnie obłędną godzinę, czy dwie. Owszem, mróz na zewnątrz stał jakby po stronie Fotografa. Ale i czas się zachowywał śmiesznie, jednocześnie się cofał i nie.



 






(...) Czasem zdawało mi się że pod tą rozwianą na wietrze płachtą aparatu
wzleci kiedyś w niebo gdy nadejdzie jego pora 
(J.H, tamże)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz